Nijacy bohaterowie

Dwanaście różnych tematycznie opowiadań. Fantastyka? Owszem, generalnie w stylu: "co by się stało, gdyby współcześnie żyjących ludzi poddać działaniu czynnika niesamowitego? Pewno byłoby śmieszne...". Czy to wystarczy, aby książkę Inglota i Drzewińskiego uznać za wartą poświęconego jej czasu?

Recenzja: Bohaterowie do wynajęcia, Andrzej Drzewiński, Jacek Inglot

To nie jest tak, że te opowiadania są złe. Mają coś w sobie, nie przeczę. Tego „czegoś” jest jednak za mało, żeby książka mogła się podobać. Jest po prostu absolutnie przeciętna – w raczej pejoratywnym znaczeniu słowa „przeciętność”. Główny problem leży chyba w języku. Czytać: w stylu prozy. Czasami w trywialnej eksploatacji dobrego w sumie pomysłu. Ale po kolei.

Język. Coś mi tu nie pasuje. Niby zdania są poprawne i po polsku, ale jednak sposób, w jaki duet autorów opowiada swoje historie jest – z braku lepszego słowa - sztywny. Czyta się to po prostu jak fantastykę pisaną w latach osiemdziesiątych minionego wieku. I taką fantastykę zresztą to przypomina. Być może nawet taką fantastyką jest – ani wydawca, ani autorzy, nie umieścili informacji o tym, kiedy te opowiadania powstały.

Kojarzysz może, czytelniku, niejakiego Williama Tenna i jego opowiadania sf (w Polsce wydane między innymi w trzech autorskich zbiorkach Pierwiastek kwadratowy z człowieka, Ludzki punkt widzenia, Bernie Faust)? Przeczytałem sterty różnych opowiadań fantastycznych i mocno zdziwił mnie fakt, że to, co prezentują panowie Inglot i Drzewiński przypomina twórczość wspomnianego amerykanina. Zdziwił mnie nie dlatego, że pojawiło się takie skojarzenie, ale dlatego, że wrażenie jest niezwykle mocne i nie chce zniknąć w czasie całej lektury. Nic na to nie poradzę. Zarówno pod względem stylu (formy, czy jak to tam nazwać), jak i sposobu ujęcia tematów przypominało mi to Tenna. Z tym, że Tenn podobał mi się bardziej.

Dwa: pomysły. Już pierwsze opowiadanie ze zbiorku - Diament Lady Willett - jest trywialne. Zanim o nim opowiem, powiem wam, czym w zamyśle ma być książka Inglota i Drzewińskiego. Za tylną okładką i Eugeniuszem Dębskim: Tu nie ma miejsca na nudę. Greps goni zgrywę, a ta pointę. Jeśli kogoś nie powali, niech szuka pomocy w Narodowym Funduszu Zdrowia. No, nie powaliło mnie. Co zrobić? Pozwólcie jednak, że - zanim udam się na ostry dyżur - najpierw skończę tę recenzję. Tak więc humor jest mocno naciągany, pointy – owszem – są, ale w zależności od opowiadanie lepsze, albo gorsze. W żadnym przypadku – nie są powalające. Zaś pomysły, na jakich opierają się opowiadania, są oklepane i zostały przetrawione na tysiące różnych sposobów. O wiele ciekawszych sposobów.

Bohaterowie do wynajęcia - ilustracja (c) Dominik Broniek

rys. © Dominik Broniek, Fabryka Słów

Wróćmy do opowiadań. Diament Lady Willett to trywialna historia, trywialne rozwinięcie i takież zakończenie. Idzie o miniaturowe czarne dziury, które jakoby przelatują przez ziemię, wprowadzając anomalie czasowe. W opowiadaniu, które miało mnie zabić śmiechem lekko uśmiechnąłem się może raz, nie mówiąc już o tym, że jest po prostu nudne. Nie inaczej jest z Kandydatem do Unii - rzecz o ufoku i pewnym pracowniku biblioteki, który ma szansę zbawić świat. Niespecjalne. Rozbudziłem się dopiero przy Czarodzieju z Manhattanu i sensacyjnym Feretronie. Czas prezydenta nie był zły – aż do ostatnich kilku stron, które spowodowały, że opowiadanie stało się - w mojej ocenie - zupełnie absurdalne i nieprawdopodobne. Rozdwojenie Finnegana to jedno z lepszych - jeśli nie najlepsze - opowiadanie ze zbiorku, ostrzegające przed wszędobylskimi komputerami. Potem Vox Populi przenosi nas na salę sądową, gdzie wyrok zapada po głosowaniu typu „audio tele”. Pomysł niezły, ale wykonanie do mnie nie przemawia. Zmartwychwstanie na Wall Street – nie kupuję takich prostych historyjek. Za to Tanatos XIV mnie wciągnął. Rzecz o ciekawie ujętej nieśmiertelności – a właściwie braku śmierci. Wysoka ocena przede wszystkim za kilka obrazków z „życia” ludzi, którzy powinni umrzeć. Wreszcie tytułowe opowiadanie – wyjątkowo słabe, z prostym morałem. Potem znów coś, co przypadło mi do gustu, aczkolwiek i tak rozczarowuje słabym rozwinięciem dobrego pomysłu – Kochaj swoją Celię. Tym razem rzecz o sex-robotach, tzw. kobietonach. I wreszcie Niebiański McDonald’s, w którym Inglot i Drzewiński pod płaszczykiem fantastyki jeżdżą sobie po fastfoodach, niespecjalnie zresztą się z tym kryjąc. Jak to leciało? "[jedzenie] jest tak paskudne, że się Polakom tego jeść nie godzi, boby nam psi nieprzyjaciółmi byli, gdyż to ich potrawa" (Jan Chryzostom Pasek – Pamiętniki).

To naprawdę jest nijakie. I jakoś tak czuje się sztywność humoru i jego nachalność. A może po prostu takie wymuszone poczucie humoru do mnie nie przemawia?

Wiecie, co podobało mi się najbardziej w Bohaterach…? Każde opowiadanie poprzedzone jest czymś w rodzaju jednostronicowego wstępu, opisującego, co nas czeka podczas lektury i o czym – w uproszczeniu – przeczytamy. Te wstępy są warte całej tej książki! Rzeczywiście są intrygujące, dają do myślenia i są po prostu zabawne. Te dwanaście stron spowodowało, że czasu spędzonego nad Bohaterami… nie uznaję za całkowicie stracony.

Ale, moi drodzy, to zdecydowanie za mało. Zdecydowanie za mało, żeby na tę zupełnie przeciętną twórczość wydać pieniądze. Tutaj nie znajdziecie bohatera, którego polubicie – co tam polubicie? – którego zapamiętacie! Właściwie po odłożeniu książki na półkę poczujecie się tak, jak gdybyście nic nie czytali. I to właśnie uznaję za największą porażkę obu autorów. Niech to będzie złe – wtedy dowalę bez pardonu. Niech będzie dobre – wtedy będę chwalił. To jest rozpaczliwie nijakie. A o takim… niczym nie chce się nawet wspominać.

PS. Tuż po napisaniu tej recenzji i zamieszczeniu jej w serwisie Załoga G pogrzebałem w google. Ku mojemu niepomiernemu zdumieniu, książka Inglota i Drzewińskiego jest raczej chwalona przez „profesjonalnych” (cokolwiek to nie znaczy) recenzentów. Opinie czytelników jednak nie pozostawiają złudzeń – albo czytaliśmy dwie różne książki, albo ktoś tu po prostu nigdy w życiu nie widział dobrze napisanej fantastyki. ■

Poprzednia recenzja„Mroczne widmo powraca”
Następna recenzja„Specjalista od mokrej roboty”
0 komentarzy
Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Mroczne widmo powraca”
Następna recenzja„Specjalista od mokrej roboty”