Ewangelia według Soboty

Na początku było słowo. Potem kolejne i jeszcze jedno. Słowa układały się w zdania, zdania w akapity, akapity w rozdziały. W dziewięć rozdziałów. 366 stron zapełnionych słowami. Oto powieść. Oto "Głos Boga".

Recenzja: Głos Boga, Jacek Sobota

Wiatr hulał bezlitośnie po szarej, bezkresnej pustyni, przesypując popiół z miejsca na miejsce. Gdzieś w tumanach szarego pyłu czaiło się Zło. Pustynia graniczyła z wrzosowiskami, które otaczały zamek Kaltern. Mroczna i prawie niezamieszkała twierdza należała ongiś do hrabiego Mortena, który pokochał cierpienie. Zamek był szczególny nie tylko dzięki swojemu położeniu, tragicznej śmierci Mortena i machinom zdeformowanego Kata Bez Imienia. To tutaj miał się narodzić Mesjasz, Głos Boga, Pocieszyciel Strapionych i Zbawca Świata.

Mędrzec powiedział kiedyś, jakoby świat nasz cieniem był jeno świata doskonalszego, a w każdym razie prawdziwszego. Stwórca całym swym światłem, łaską i chwałą obdarza tamten, prawdziwszy świat. Niezamierzonym (choć czy może być cokolwiek niezamierzonego w postępkach Boga?) efektem tego procesu jest cień prawdziwego świata rzucony na pustkę – i to ma być właśnie nasz świat. (…) Nasza rzeczywistość jest jakby zaprzeczeniem albo odwróceniem rzeczywistości właściwej…

Wydawnictwo Dolnośląskie zaatakowało czytelników serią Behemot, w ramach której zamierza prezentować książki z gatunku szeroko rozumianej fantastyki. W moje łapki trafiła powieść Głos Boga Jacka Soboty, autora znanego przede wszystkim z felietonów publikowanych na łamach Nowej Fantastyki. Bez dalszych wstępów i wodolejstwa napiszę: Głos Boga to powieść fenomenalna. FENOMENALNA.

I tu właściwie mógłbym zakończyć tę recenzję, po prostu zalecając wam wizytę w najbliższej księgarni. Być może nawet mógłbym tak zrobić, ale… nie chcę. Sobota zasługuje na coś więcej. Już nie mówiąc o tym, że po prostu świerzbią mnie paluchy, żeby się z wami podzielić wrażeniami.

Głos Boga to powieść, która po prostu mnie zaskoczyła. Przede wszystkim musicie wiedzieć, że składają się na nią tzw. „opowieści martenowskie”, pisane przez Sobotę od lat. Podejrzewam, że ten właśnie czynnik w największym stopniu narzucił formę literacką książce Soboty. Głos Boga wymagał uporządkowania całego materiału i pomysłu na jego przedstawienie.

Technicznie najłatwiej byłoby porównać Głos Boga do Pulp Fiction Tarantino. Dlaczego? Powieść oparta jest na niezliczonej liczbie opowieści, które fenomenalnie przeplatają się ze sobą, uzupełniają wzajemnie. Fabułę często poznajemy w sposób nieliniowy (niechronologiczny), wydarzenia oglądamy z perspektywy różnorakich osób, nie raz i nie dwa w tle jednej opowieści pojawiają się elementy i osoby, które ujrzymy z całą mocą gdzieś indziej, raz jeszcze, ale już pierwszoplanowo – i dopiero wtedy okaże się, jak z pozoru nieistotne tło ma ogromne znaczenie. Opowieści w opowieściach, historie w historiach. Można się domyślić, że taka konstrukcja powieści wymaga od czytelnika uwagi i sporego skupienia. Tak właśnie jest w przypadku Głosu Boga – nieuważna lektura może odebrać sporo przyjemności.

Podobnie, jak w filmie Tarantino, tak i w powieści mamy do czynienia z dwoma głównymi bohaterami (wieszcz-detektyw Rozenkrontz i poeta-pijak Dolsiwa), oraz całą plejadą bohaterów drugoplanowych. Jako się rzekło, często akcję będziemy poznawać właśnie dzięki opowieściom snutym przez „drugoplanowców”. Kiedy jeden będzie kończył, prędzej czy później pojawi się drugi, który zna dalszą część historii.

Zostawmy jednak konstrukcję powieści i skupmy się na innych walorach. Czym jest powieść Soboty? Na tylnej okładce Wojciech Szyda napisał, że to „mroczna interpretacja Ewangelii”. Ja ująłbym to inaczej: to ewangelia według Soboty. Ewangelia alternatywnego świata. Świat, w którym przyszło żyć bohaterom, to mroczne, złe i przeklęte miejsce, zapełnione ludźmi chciwymi, bezwzględnymi, przegranymi, tracącymi nadzieję. Marazm i bezsens egzystencji, który oglądamy w oczach bohaterów, przeraża. To świat Milczącego Boga, który nie przemawia do swoich wyznawców – może o nich zapomniał?

Wraz z postaciami dramatu Soboty poruszamy się po dziwnej, spieczonej słońcem krainie, pustynnej i nieprzyjaznej, w której na horyzoncie majaczą zamki i smutne, pustynne miasta. Oglądamy ten świat oczami zabójców, włóczęgów, kupców, dziwek, pijaków… Czy w takim świecie istnieje szansa na lepsze życie? Czy istnieje nadzieja? Czy Mesjasz zdoła zbawić ten świat?

Mimo całej obcości i odpychającego, smutnego tła powieści, świat Soboty niebezpiecznie przypomina… nasz współczesny. Może jeszcze zło nie jest aż tak bardzo skondensowane, ale… czy ludzie aby nie podobni? Czy nie zdajemy sobie tych samych pytań? Czy nie nurtują nas podobne wątpliwości?

Pewno zdziwiło was, że praktycznie ani słowem nie wspomniałem o fabule. Nie zamierzam tego robić. Raz: ze względu na niebywałą wielowątkowość Głosu Boga. Dwa: mógłbym zepsuć wam przyjemność płynącą z lektury. Powiem tylko tyle: Rozenkrontz zostaje wciągnięty w sam środek wydarzeń, które zmienią oblicze świata i naznaczą całe jego życie. Sam, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy, stanie się ich integralną częścią. He he he, no to wam opowiedziałem...

Sobota w swoim dziele bez ustanku nawiązuje do innych tekstów literackich. Oczywiście najwięcej tutaj mniej lub bardziej bezpośrednich nawiązań do Pisma Świętego, niekoniecznie tylko do Nowego Testamentu. Poza tym będziemy mieli do czynienia z historiami przywodzącymi na myśl dzieje Romea i Julii czy na ten przykład pana Twardowskiego (kapitalna scena z kocimi łbami i karczmą Rym). Wyszukiwanie takich rodzynek zdecydowanie uprzyjemnia lekturę. Podobnie jak wszelkiego rodzaju wtręty i rozważania (opowiastki) filozoficzne, których w Gosie Boga jest od groma. Co tu dużo mówić - powieść nie należy do banalnych, często porusza kwestie trudne, egzystencjalne, teologiczne. Jako ciekawostkę powiem, że można się na przykład doszukać próby interpretacji zdrady Mesjasza w podobny sposób, w jaki robi to sławna ostatnio Ewangelia Judasza. Albo takie kwiatki:

Szatan: „A nie pomyślałeś kiedy o tym, że możemy być częścią planu Przeciwnika? Że może zło jest przyprawą, bez której nie da się konsumować tego bigosu? A jeśli jesteśmy kimś, a raczej czymś w rodzaju ścierwojadów? Zżeramy psujące się dusze, te metafizyczne ścierwa, i tym samym oczyszczamy, miast zanieczyszczać rzeczywistość?”

Bałdor: „Owóż Piekło, jak głoszą znane przekazy, ma być Wiecznym Mrozem, Kuźnią Dusz, Złem Utrwalonym. Grzesznik jest tam sobą w całej pełni – i to najgorsza z możliwych katuszy (…). Tymczasem czyściec wedle niektórych religii jest swoistym Piekła odwróceniem, właśnie wielością wcieleń, wszystkimi możliwościami osobowości – przechodzi się tam Oczyszczenie poprzez uzyskanie wszystkich alternatyw, wielopostaciowość duszy. Odrzucenie masek, fałszywych obrazów siebie samego może trwać nawet całą wieczność. Wybór tej właściwej, tej w istocie jedynej, ma oznaczać Zabiwenie. A w niebie jest się po prostu sobą, prawdziwym sobą, podobnie jak w Piekle, tyle że na odwrót. (…) Mechanizm jednaki, ale wiedzie ku skrajnym wartościom.”

To jednak nie koniec zachwytów nad powieścią Soboty. Autor uprzyjemnia nam lekturę wyśmienitym, czarnym humorem, aluzjami i grami słownymi. Świetnie operuje językiem i dialogami. Chylę czoła.

- Mów kto, nędzniku, a życie daruję! – warknął Gordos.
- Redrak… - wycharczał najemnik.
- Życie Twe Bogu darowuję. – Gordos przebił obwiesiowi gardło.

- Pan Rozenkrontz? – zapytał młodzik.
- A kto pyta?
- Ten nie błądzi.
- Długie imię.

A to nie wszystko. Galeria postaci, którą przyjdzie nam podziwiać, powala swoją różnorodnością. Pustak, Enrew, Rewne, Dolsiwa, Kwaidan, Kat Bez Imienia, Kroni, Bałdor i wiele, wiele innych… Niektórzy „żyją” tylko dla jednej powieściowej sceny, ale i tak nie sposób ich zapomnieć. Życzyłbym sobie, aby tak niejednoznaczne i wewnętrznie bogate postaci, targane wątpliwościami i druzgotane przez okrutny los – takie „ludzkie” po prostu, pojawiały się w każdej powieści.

Kiedy przeczytałem ostatnią kartkę Głosu Boga, odniosłem wrażenie, że autor po prostu szanuje czytelnika. On nie poszedł na łatwiznę, nie opowiedział banalnej historii, nie zbył nas byle czym. Jego styl jest niepowtarzalny – pierwszy raz w literaturze fantastycznej spotkałem się z czymś takim. Misterna konstrukcja powieści wymagała ogromnej pracy. Wydaje się, że Sobota od początku miał wszystko poukładane, a potem rozłożył układankę na poszczególne puzzle i powoli składał ją przed naszymi oczami, przedstawiając każdy element z osobna i poświęcając każdemu czas. Układał ją jednak nie od lewej do prawej, albo w jakimś szczególnie lubianym przez innych autorów chronologicznym porządku, ale na swój specyficzny sposób. Raz puzel z lewej strony, raz ze środka, innym razem gdzieś z obrzeża. Nie wiem, jak dla państwa, ale dla mnie – bomba.

Być może niektórzy z was już po lekturze uznają tę powieść za bardzo przygnębiającą. Inni pewno zwrócą uwagę na fakt, że jest miejscami niezwykle brutalna. To wszystko prawda. Prawdą jest jednak i to, że jest to powieść niesamowita – drugiej takiej ze świecą szukać. Przyznam się bez bicia, że kiedy przeczytałem na tylnej okładce: (…) bardzo oryginalna proza, napisana niepodrabialnym stylem pełnym błyskotliwych aluzji i gier słownych, potraktowałem to jako zwykłe w takich razach pustosłowie. Tym razem jednak, moi drodzy, to szczera prawda. Głos Boga to dzieło fenomenalne. ■

Poprzednia recenzja„Wampir w służbie Rzeczpospolitej Polskiej”
Następna recenzja„Zło dobrem zwyciężaj”
1 komentarz
skrzatq1984
Wysłano 25 grudnia 2008 o 12:18

Książke dostałem pod choinke, ale po przeczytaniu wiem jedno ..... jacek Sobota to geniusz... ksiazka jest kapitalna... mroczna, brudna... ale kapitalna... takie Pulp Fiction Ewangelli :) polecam gorąco !!!!!!!!!!!!

Dodaj komentarz

Twój email nie zostanie opublikowany. Pola wymagane zaznaczyłem gwiazdką (*).

Klikając [WYŚLIJ] zgadzasz się na opublikowanie wysłanego komentarza. Komentarze są moderowane. Nie zgadzasz się z tym, co czytasz - ok, ale nie bądź niegrzeczny i nikogo nie obrażaj. Jak to mówił klasyk: chamstwa nie zniese.

Poprzednia recenzja„Wampir w służbie Rzeczpospolitej Polskiej”
Następna recenzja„Zło dobrem zwyciężaj”